Jakże strasznie oklepany temat! Co/kogo wziąłbyś na bezludną wyspę. Ja, rzecz
jasna, moje ukochane postaci, bo dobre towarzystwo cenię ponad stan posiadania.
Kolejność przypadkowa, choć podobno nic przypadkiem nie jest.
Księżniczka Mononoke/Pocahontas – nie mogłam się zdecydować
na jedną, a umieszczenie obu na liście wydawało mi się niepotrzebnym powtórzeniem, lądują więc w
formie wymiennej. Mononoke ("Księżniczka
Mononoke", reż. Hayao Miyazaki) to
laska, którą wychowały wilki, jest dość mało sympatyczna, ale ma w sobie „to
coś”. Serduszko okazuje się też ma dobre, a las zna jak własną kieszeń. Także
w razie czego upoluje coś dla nas, pogada ze zwierzakami, żeby nas nie zeżarły.
Małomówna, ale nie szkodzi – potrafię gadać za dwójkę. Pocahontas posiada
podobne zalety choć jest sympatyczniejsza i lepiej śpiewa. No i gada z drzewami –
wydaje mi się to zbędną umiejętnością. Dodatkowo nienawidzę jej za tę niemożliwą
talię, więc wygrywa jednak Mononoke.
Dean Winchester- piękniejsza część duetu braci Winchesterów z Supernatural. Zabija
wszelakie potwory, wampiry, wilkołaki, bóstwa, strzygi, duchy, zjawy, walczy z
mocami niebiańskimi i piekielnymi, przeżył czyściec i wiele innych patowych
sytuacji. Słowem, taka bezludna wyspa to byłby dla niego pikuś. Ja mogłabym się
skupić na byciu niewiastą w opałach i dać się ratować. Dean nie jest tytanem
intelektu, ale za dużo rozmawiać z nim nie miałabym w sumie zamiaru, hehe
(śmiech starego zboczeńca).
Edward Nożycoręki – on z kolei przydałby się w jakichś
chaszczach, dżunglach i różnych takich. Zapolować pewnie też by się nauczył. W
dodatku jest uroczy, nieirytujący, no i mało mówi. Więc ja mogłabym się skupić
na mówieniu, a on na pracowaniu.
Włóczykij- kolejna małomówna postać, ale jak już coś powie,
to pamięta się do końca życia. Przy nim trochę bałabym się powiedzieć coś
głupiego. Wydaje mi się, że ten zaprawiony podróżnik zna dole i niedole życia poza cywilizacją i jakoś byśmy sobie poradzili w głuszy. Poza tym, podróżowanie
w towarzystwie Włóczykija absolutnie musi być czymś fascynującym.
Murphy i Conner McManus - czyli "Święci z Bostonu. Występują jedynie w pakiecie i biada temu, kto
próbowałby ich rozdzielić. Za wiele w dzikich okolicznościach przyrody nie
wojowali, ale w dżungli miejskiej radzili sobie znakomicie. Szybko by się
nauczyli jak przeżyć na odludziu, dodatkowo są nieprzyzwoicie przystojni
(dla mnie tacy mają być i tylko dla mnie), całkiem zabawni, lojalni i
nieustępliwi. Tak, weseli Irlandczycy to znakomita kompania!
Max Black - najmniej praktyczny wybór. Bohaterka mniej niż
przeciętnego serialu "Dwie spłukane dziewczyny", którego jest samotnym jasnym
punktem, ale za to jakim! Jedyny sport, który uprawia to bieganie za
uciekającym autobusem, umiejętności kulinarne sprowadzają się do sławnych
babeczek (które są z PROSZKU), walczyć ani budować szałasu pewnie też
nie potrafi. Nie miałybyśmy co jeść, gdzie się schować przed deszczem i tygrysami, co dwie minuty
wybuchałaby kłótnia, ale za to na pewno nie byłoby nudno! Jej poczucie humoru
sprawia, że wyczuwam w niej bratnią duszę.
Ja zabrałabym Sawyera z Lostów i patrzyła jak rąbie drewno bez koszulki.
OdpowiedzUsuńCholender, to też jest dobra opcja!
UsuńMax <3 Ale ciekawe wybory. Ja chyba też wzięłabym kogoś z Lost jednak ;)
OdpowiedzUsuń