Uwielbiam facetów w sukienkach. Pamiętam jak na pewnym spektaklu teatralnym z wypiekami na twarzy oglądałam aktora wcielającego się w śpiewającą Violettę Villas. Mężczyźni naśladujący kobiety mają w sobie coś uroczo nieporadnego. Transwestyci (homoseksualni czy nie) to jednak mężczyźni; kobiety udają w sposób, w jaki mało która kobieta chce być postrzegana. Wyolbrzymiają cechy stereotypowej panienki „do podobania się”, co tym bardziej umacnia ich w statusie „bycia mężczyzną” – na płeć piękna patrzą absolutnie przez samczy pryzmat. Powiedzcie Drogie Panie, która z Was wymachuje przesadnie rękami, robi buzię w ciup i nie potrafi zmienić żarówki? Domyślam się, że pewnie ani jedna. Transwestyta to chłopiec, który bawi się w kobietę. Jedni są w tej zabawie mistrzowscy (jeżeli chodzi o przywołanie tej przedemancypacyjnej babeczki będącej skrzyżowaniem nieporadności z lakierem do włosów), inni trochę mniej.
Nie ma lepszego filmu na jesienną depresję niż „Rocky horror picture
show”. Może być ciemno i ponuro (bo i taka jest kolorystyka filmu), lecz widok
Tima Curry’ego w kabaretkach działa odświeżająco na zbolałe jesienne serce. Ten
uśmiech, kołysanie biodrami, spojrzenie rzucane spod rzęs - nie można nie
odnieść wrażenia, że Tim ma przez cały film nieustannie ubaw i czuje się
fantastycznie w tym sado-maso wdzianku. Znajdziecie tu wszystko, horror, science
fiction, romans, musical! Wytarte do cna klisze popkulturowe otrzymały dzięki
temu filmowi nową jakość! Ten sfilmowany
broadwayowski spektakl jest absolutnym fenomenem. Nie sposób się oprzeć numerom muzycznym, nie
sposób nie ulec urokowi doktora Frank-N-Furtera. On omota każdego! Ten film to
przeplatanka cytatów, odwołań, parodii, a wszystko przy tym jest tak lekkie i
dowcipne, że nawet nie zdajemy sobie sprawy jak dużym kalibrem kulturalnym
zostaliśmy uraczeni! To film z 1975 roku, a wciąż zachował „świeżość”, co jest
dość rzadkie – sztuka filmowa starzeje się w sposób błyskawiczny.
Neil Jordan stworzył coś
absolutnie bezpretensjonalnego i wzruszającego – to nie łatwe, gdy głównym
bohaterem jest chłopiec, który chce być dziewczyną i mieć na imię „Kicia”.
Bohaterka "Śniadania na Plutonie" jest urocza i naiwniutka - wydaje
się delikatna jak torcik śmietanowy. Summa summarum okazuje się, że Kicia prze do przodu i
odbija się od każdej przeszkody jak piłeczka kauczukowa. Główną rolę otrzymał
Cillian Murphy – aktor o specyficznej urodzie, która jest dość niejednoznaczna –
ma zarówno wydatne cechy męskie (silna szczęka) jako i żeńskie (niewielki nos, pełne usta). Jego warunki
zdecydowanie korzystnie wpływają na kreowaną postać o dość niejednolitej seksualności. Kicia to jednocześnie bawiąca się w kobietę dziewczynka, jak i wystraszony chłopiec. Pozostaje mi żałować, że Liam Neeson tak
krótko występuje na ekranie - ale dobry i Liam w małych dawkach. W filmie gra także
Gavin Friday, irlandzki muzyk, malarz, aktor, który jednocześnie jest ikoną
„tych spraw”. Znaczy się jest patronem dziwaków, aspołeczniaków, wyglądających
i kochających inaczej (sam jest żonaty z
Renee O’reily). Gavin jest bliskim
przyjacielem Bono – tworzyli razem ścieżkę dźwiękową do „W imię ojca”, swoje palce maczał Gavin także
w soundtrackach do „Wszystkich odlotów Cheyenna” – to również film w delikatnie
queerowym klimacie (absolutnie polecam "Cheyenna" - świetne filmidło).
Kolejny przystanek – gratka
wszechczasów – Johnny Depp w spódniczce i milutkim angorowym sweterku. Wyglądał chyba bardziej pociągająco
w „Edzie Woodzie” niż partnerująca mu Sarah Jessica Parker. Film Tima Burtona z 1994 roku jest hołdem ku czci najgorszego reżysera
wszech czasów- Edwarda Davisa Wooda Jr. Edward Wood tworzył z miłości do kina - jego filmowa biografia opowiada
o tej wielkiej miłości, która choć beznadziejna daje cel i poczucie
spełnienia. Edward Wood był heteroseksualnym
transwestytą (wbrew pozorom to całkiem częste połączenie), który nakręcił na
ten temat dydaktyczno-fabularny film „Glen czy Glenda”(1953) , który jest w dużej
mierze osobistą historią reżysera. To
debiut pełnometrażowy Edwarda, który był rzecz jasna absolutną porażką. Nikogo
nie wzruszyła historia mężczyzny bojącego się przyznać narzeczonej, że lubi przebierać się w jej sweterki, ani
lekarza, który postanawia sam przerobić się na kobietę.
Sądzę, że Amerykanie dość na wyrost wytypowali swojego współziomka na
najgorszego reżysera wszech czasów (wystarczy zagłębić się w horrory klasy B lat
50. i 60., żeby znaleźć prawdziwe perełki fatalności i złego smaku), no ale
Amerykańcy wszystko chcą mieć „naj” – Europo, nie odbierajmy im tej
przyjemności! Polecam zapoznać się z kilkoma dziełami Wooda, filmy są wzruszająco nieporadne, ale mają klimat i czuć tę "filmową miłość". Przecież grunt, to robić co się kocha, wtedy życie trochę lżejsze jest.
Tym optymistycznym akcentem kończę i pozdrawiam wszystkich, którzy czytają moje wypociny!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz