Śniadanie u Tiffany'ego |
Blog filmowy, czyli o filmach. Niekończąca się impresja z postmodernistycznym tłem.
czwartek, 10 kwietnia 2014
poniedziałek, 7 kwietnia 2014
W rolach głównych - cycki
Dziś było tak brzydko, że absolutnie nie w głowie mi romansidła filmowe, więc zmieniam klimat. Ale też jest radosny - będzie o cyckach. A także o ich właścicielkach i filmach, w których pojawiły się rozpustne biusty.
Oto moja prywatna liderka w rankingu ekranowych cycków- urodzona w Japonii Tura Satana. Wszystko w niej jest cudownym kiczem, poczynając od imienia, poprzez makijaż i grę aktorską, a na cyckach kończąc. Kolorytu dodaje ojciec - aktor japońskiego kina niemego oraz matka - artystka cyrkowa. O Turze istnieje pewne podanie/legenda, która z pewnością zainspirowała mocno Tarantino (wspominałam już, że Faster, Pussycat! Kill! Kill! jest inspiracją dla Death Proof). Historia żywcem eksportowana z filmów rape&ravange. Tuż po przeprowadzce z Japonii do Stanów, niespełna dziesięcioletnia Tura została zgwałcona przez grupę 5 facetów. Winy im nie udowodniono, ale mała Tura Satana zaczęła ostro trenować sztuki walki i po 15 latach sama wymierzyła sprawiedliwość. Żeby tego było mało, stworzyła nawet żeński gang „Angels” z włoskim, polskimi oraz żydowskimi dziewczętami z okolicy, żeby skopać tyłki niefajnym chłopakom. Rzecz jasna trafiła do poprawczaka. Potem był klub go-go i w końcu występ w Faster, Pussycat! Kill! Kill! Ile z tej famy było prawdą, nie wiadomo. Ale dam sobie rękę uciąć, że biust był prawdziwy.
niedziela, 6 kwietnia 2014
Nikt tak pięknie nie kręcił o miłości
Miłość - najbardziej ograny temat. No bo wiersz o czym pisać, jak nie o kochaniu? O czym filmy kręcić, o czym do poduszki płakać? Niebanalne ujęcie banalnego tematu to zadanie level hard. Poniżej subiektywny przegląd moich faworytów romansidłowych.
Eternal Sunshine jest filmem, który raduje mnie pod wieloma względami. Do równania Kate Winslet + Jim Carrey
dodajemy nietypowe tło bliżej niesprecyzowanej przyszłości, która jednak wygląda
bardzo współcześnie - i już jest całkiem dobrze. Bo choć zaczyna się tak typowo - chłopak spotyka dziewczynę, a dziewczyna jest fajna i kolorowa - to kolejne
kadry przekonują, że tak typowo wcale nie jest. I miło jest wierzyć, że
prawdziwa miłość, gdy już minie zakochanie, jest czymś więcej niż sumą
łączących nas wspomnień. Jest i humorystycznie, i ciężko, poważnie i z przymrużeniem oka. Powolny rytm nagle zostaje "zaburzony" ciętym montażem. Michel Gondry przekonał mnie do siebie tym obrazem.
Eternal Sunshine of the Spotless Mind |
Subskrybuj:
Posty (Atom)