niedziela, 30 marca 2014

Bękarty kina dozwolone od lat osiemnastu

Luźna impresja o kinie erotycznym

  Wielbiciele Dicaprio oraz Martina Scorsese doskonale pamiętają zapewne scenę w Aviatorze, gdy Howard Hughes próbuje przeforsować przed komisją Haysa sceny z nad wyraz ponętnym biustem Jane Russell. Kodeks Haysa ustawiony w latach miał stać na straży moralności obywatelskiej i nie dopuścić do deprawacji, która jak wiadomo swą główną przyczynę ma w obrazach kinowych. Ale erotyki już od prehistorii filmu nie da się oddzielić od kina. W fotoplastykonie, będącym pradziadkiem kinematografu, bynajmniej nie oglądano przeźroczy
z przekrojem pantofelka.

Jane Russell w Wyjętym spod prawa 



  Fotoplastikon to cudeńko działające na zasadzie ciemni optycznej, której używał już Leonardo da Vinci. Tym, którzy malarzami nie byli, głównie służyło admiracji kobiecych wdzięków. Polecam obejrzenie Vabank Machulskiego – scena z fotoplastykonem przekaże to, czego ja słowami przekazać nie zdołam. 
  Oczywiście, jakie czasy taka erotyka- Pocałunek Edisona (tak, tego od żarówki; wymyślił też kinetoskop - coś w rodzaju kina dla jednej osoby) dziś może nie wzbudza za wielkich emocji, ale kiedyś była to całkiem mocna rzecz.


  Niby purytanie, niby kodeks Haysa, ale jednak coś społeczeństwu nie pasowało. Jak to z ludźmi bywa, im ciaśniej zwiążesz ich gorsetem, tym huczniej obchodzą jego rozsupłanie. I tak przyszły lata 60., a wraz z nimi REWOLUCJA SEKSUALNA. Gorseciki poluźniono i spalono, płomień w lędźwiach zapłonął i nikt nie miał zamiaru go już tłumić. Francuska Nowa Fala stworzyła Brigitte Bardot, która w spadku zostawiła stanik bardotkę i krótkie szorty. Jane Birkin pojawiając się regularnie na ekranie bez ubrań dorobiła się statusu ikony rewolucji seksualnej. Nie wydaje się teraz przypadkiem, że jej córka, niejaka Charlotte Gainsbourg (notabene niesamowicie utalentowana, choć winiłabym za to raczej ojca – Serge’a Gainsbourg) jest główną postacią kobiecą w Antychryście oraz Nimfomance Larsa von Triera – artysty, którego filmy zawsze wywołują we mnie pytanie wielkie „po co?!”. Mała dygresja (o Larsie mogłabym pisać eseje) - oglądając ostatnie dokonania Larsa przypomniał mi się film, na który bardzo nieszczęśliwie trafiłam jako gimnazjalistka. Poleciła mi go studentka, a więc w moich oczach osoba stojąca kilkanaście pięter intelektualnych nade mną. Dziś wiem, że była straszną kretynką. Na jej kretynizm sumowało się po pierwsze - nazwanie filmu Gwałt z 2000 roku „świetnym”, po drugie - polecenie go trzynastoletniemu dziecku. Generalnie w filmie chodzi o to, że pieprzą się przeciw pieprzeniu. Obie bohaterki są ofiarami przemocy seksualnej, staje się to przyczyną ich życiowej vendetty dokonanej na całym świecie. Jeżdżą więc po kraju, uprawiają seks i zabijają w imię nie wiadomo czego. Sceny seksu absolutnie nie są udawane, zbliżenia nie pozwalają na błogosławieństwo niedopowiedzeń. Jest to po prostu pornol, który udaje psychologiczną głębię. Mamy tu seks, przemoc i wszechobecny patos. Podobnie jest z von Trierem, który owe trzy komponenty – patetyczny seks, patetyczną przemoc i patetyczną patetyczność przyozdobił patetycznymi obrazami oraz patetyczną muzyką. Na szczęście skandynawscy reżyserzy niezbyt często zajmują się seksem, chwała im za to.

Gdyby Don Juan był kobietą wyglądałby jak Bardotka
I sypiałby z Birkin. Film z 1973 jest ostatnim w karierze Bardot.
Sylvia Kristel jako Emmanuelle
   Za to Francuzi oraz Włosi czują w sobie niejako powołanie w kierunku kina erotycznego. Pamiętacie może przypadkiem legendarną już francuską serię Emmanuelle? Absolutnie kultowy tytuł w świecie erotyków. Pierwszy film  miał premierę w 1974 i przez lata nie słabła na popularności.  Dość wątpliwe, czy świat soft porno zazna jeszcze tak żywotnej serii. Pani Sylvia Kristel wcieliła się w Emmanuelle jakieś 11 razy. W 1993 roku nakręcono aż siedem (!) części tego erotyku. Oczywiście Sylvia Kristel nie prezentowała się już na tyle ponętnie, by widz śledził marną fabułkę w oczekiwaniu na rozbierane sceny miłosne z udziałem czterdziestolatki. Siła przyzwyczajenia drugą naturą, człowiek chętniej pójdzie obejrzeć nazwisko znane niż nieznane. Dobrze pogmerać sobie pamięcią w czasach jurnej młodości, kiedy chodziło się oglądać rytmicznie podskakujące piersi Sylvi Kristel na ekranie. Także Kristel została obsadzona, jednak dzięki tybetańskiemu mnichowi odzyskuje młodość o twarzy Marceli Walerstein. Ciężko o nudniejszego filmowego gniota, a sztuczne sceny seksu pogrążają film jeszcze bardziej.

Okładka DVD prezentująca całe dobro
Czarnej Emmanuelli
  Emmanuelle
 jednak wyszła poza erotyki dla znudzonych gospodyń domowych. Dzięki cudownej Laurze  Gemser powstała czarna seria Emmanuelli. Ta ciemnoskóra modelka pochodząca z Jawy dostała malutka rólkę w Emmanuelle 2. Jej scena lesbijskiego seksu sprawiła, ze widzowie zażądali więcej Laury. Dostali więc bardzo dużo Laury z Laury - i to w różnych wydaniach. Włoski reżyser Joe D’Amato uczynił z Gemser gwiazdę kina soft porno i eksploatacji. Czarna seria Emmanuelle  zawiera nie tylko seks, ale też sporo przemocy, jak na eksploatację przystało, oraz sceny  hardcore porno (kręcone przez dublerów). Emmanuelle w czarnej serii miała nie tylko  bliskie spotkanie z kanibalami, ale także trafiła w końcu do więzienia. Dość smutny los tej ostatniej więziennej produkcji; główną rolę gra tu sadyzm, a dla biustu Laury zabrakło już miejsca. Gemser próbowała w późniejszym czasie przebranżowić się na aktorkę ambitniejszych i ubranych produkcji - zmieniła nawet nazwisko, by odciąć się od wcześniejszego dorobku.  Niestety, widzowie od Laury żądali głównie cycków. Wróciła więc pod opiekę D’Amondo. W 1988 zagrała ostatnią rozbieraną scenę w Top model i odebrała kinu na zawsze swoje ciało. Później zajęła się projektowaniem ubrań i całkiem nieźle sobie radziła.  
  Emannuella jest kinem stricte erotycznym,  fabuła ma za zadanie przeprowadzać wzrok widza od jednej sceny erotycznej do drugiej i utrzymać jako takie zainteresowanie widza. Trzeba spojrzeć nieco łasawszym okiem na tandetę tych filmów. Jest jednak grom filmów „ambitnych”, które seksu używają niby jedynie jako środka wyrazu, by opowiedzieć o skomplikowanych relacjach międzyludzkich i kryzysie egzystencjalnym. Niby, bo seks jest często tak wyeksponowany, że zapomina się o fabule. Sceny łóżkowe zawsze były dość problematyczne dla twórców, ale da się zrobić film z mocnymi scenami jednocześnie unikając „pieprzenia dla pieprzenia” i zbyt ostentacyjnego świecenia golizną. Tych filmów, którym się jednak nie do końca to udaje jest więcej. I nimi zajmę się w kolejnym wpisie. Póki co jedna z najidiotyczniejszych scen erotycznych w historii kina z filmu Showgirls z moim ukochanym agentem Dalem Cooperem (boskie Twin Peaks). 



W zanadrzu mam jeszcze kilka ciekawostek. Kto wie, komu jest potrzebna kura przy kochaniu? ;)

2 komentarze:

  1. Kura nie jest przy kochaniu, ale do kochania! Platonicznego, rzecz jasna.

    OdpowiedzUsuń
  2. I tak najlepiej jest kochać kury. Platonicznie. Ale obawiam się, że w "Różowych flamingach" nie do końca wszystko było tak platonicznie, jakby się chciało.

    OdpowiedzUsuń