Luźna impresja o kinie erotycznym
Wielbiciele Dicaprio oraz Martina Scorsese doskonale
pamiętają zapewne scenę w Aviatorze, gdy
Howard Hughes próbuje przeforsować przed komisją Haysa sceny z nad wyraz
ponętnym biustem Jane Russell. Kodeks Haysa ustawiony w latach miał stać na straży moralności obywatelskiej i nie
dopuścić do deprawacji, która jak wiadomo swą główną przyczynę ma w obrazach
kinowych. Ale erotyki już od prehistorii filmu nie da się oddzielić od kina. W
fotoplastykonie, będącym pradziadkiem kinematografu, bynajmniej nie oglądano przeźroczy
z przekrojem pantofelka.
Jane Russell w Wyjętym spod prawa |
Fotoplastikon to cudeńko działające na zasadzie ciemni optycznej, której używał już Leonardo da
Vinci. Tym, którzy malarzami nie byli, głównie służyło admiracji kobiecych wdzięków. Polecam obejrzenie Vabank
Machulskiego – scena z fotoplastykonem przekaże to, czego ja słowami przekazać
nie zdołam.
Oczywiście, jakie czasy taka erotyka- Pocałunek Edisona (tak, tego od żarówki; wymyślił też kinetoskop - coś w rodzaju kina dla jednej osoby) dziś może nie wzbudza za wielkich emocji,
ale kiedyś była to całkiem mocna rzecz.
Niby purytanie, niby kodeks Haysa, ale jednak coś społeczeństwu nie pasowało. Jak to z ludźmi bywa, im ciaśniej zwiążesz ich gorsetem,
tym huczniej obchodzą jego rozsupłanie. I tak przyszły lata 60., a wraz z nimi
REWOLUCJA SEKSUALNA. Gorseciki poluźniono i spalono,
płomień w lędźwiach zapłonął i nikt nie miał zamiaru go już tłumić. Francuska
Nowa Fala stworzyła Brigitte Bardot, która w spadku zostawiła stanik
bardotkę i krótkie szorty. Jane Birkin pojawiając się regularnie na
ekranie bez ubrań dorobiła się statusu ikony rewolucji seksualnej. Nie wydaje
się teraz przypadkiem, że jej córka, niejaka Charlotte Gainsbourg (notabene niesamowicie utalentowana, choć
winiłabym za to raczej ojca – Serge’a Gainsbourg) jest główną postacią kobiecą w
Antychryście oraz Nimfomance Larsa von Triera – artysty, którego filmy zawsze
wywołują we mnie pytanie wielkie „po co?!”. Mała dygresja (o Larsie
mogłabym pisać eseje) - oglądając ostatnie dokonania Larsa przypomniał mi się film,
na który bardzo nieszczęśliwie trafiłam jako gimnazjalistka. Poleciła mi go
studentka, a więc w moich oczach osoba stojąca kilkanaście pięter
intelektualnych nade mną. Dziś wiem, że była straszną kretynką. Na jej kretynizm sumowało się po
pierwsze - nazwanie filmu Gwałt z 2000 roku „świetnym”, po drugie - polecenie go
trzynastoletniemu dziecku. Generalnie w filmie chodzi o to, że pieprzą się
przeciw pieprzeniu. Obie bohaterki są ofiarami przemocy seksualnej, staje się
to przyczyną ich życiowej vendetty dokonanej na całym świecie. Jeżdżą więc po kraju, uprawiają seks i zabijają w imię nie
wiadomo czego. Sceny seksu absolutnie nie są udawane, zbliżenia nie pozwalają
na błogosławieństwo niedopowiedzeń. Jest to po prostu pornol, który udaje psychologiczną
głębię. Mamy tu seks, przemoc i wszechobecny patos. Podobnie jest z von
Trierem, który owe trzy komponenty – patetyczny seks, patetyczną przemoc i
patetyczną patetyczność przyozdobił patetycznymi obrazami oraz patetyczną
muzyką. Na szczęście skandynawscy reżyserzy niezbyt często
zajmują się seksem, chwała im za to.
Gdyby Don Juan był kobietą wyglądałby jak Bardotka I sypiałby z Birkin. Film z 1973 jest ostatnim w karierze Bardot. |
Sylvia Kristel jako Emmanuelle |
Za to Francuzi oraz Włosi czują w sobie niejako powołanie w kierunku kina erotycznego. Pamiętacie może przypadkiem legendarną już francuską serię Emmanuelle? Absolutnie kultowy tytuł w
świecie erotyków. Pierwszy film miał
premierę w 1974 i przez lata nie słabła na popularności. Dość wątpliwe, czy świat soft porno zazna
jeszcze tak żywotnej serii. Pani Sylvia Kristel wcieliła się w Emmanuelle jakieś 11 razy. W 1993 roku nakręcono aż
siedem (!) części tego erotyku. Oczywiście Sylvia Kristel nie prezentowała się
już na tyle ponętnie, by widz śledził marną fabułkę w oczekiwaniu na
rozbierane sceny miłosne z udziałem czterdziestolatki. Siła przyzwyczajenia drugą
naturą, człowiek chętniej pójdzie obejrzeć nazwisko znane niż nieznane.
Dobrze pogmerać sobie pamięcią w czasach jurnej młodości, kiedy chodziło się
oglądać rytmicznie podskakujące piersi Sylvi Kristel na ekranie. Także
Kristel została obsadzona, jednak dzięki tybetańskiemu mnichowi odzyskuje
młodość o twarzy Marceli Walerstein. Ciężko o nudniejszego filmowego gniota, a sztuczne sceny seksu pogrążają film jeszcze bardziej.
Okładka DVD prezentująca całe dobro Czarnej Emmanuelli |
Emannuella jest kinem
stricte erotycznym, fabuła ma za zadanie
przeprowadzać wzrok widza od jednej sceny erotycznej do drugiej i utrzymać jako
takie zainteresowanie widza. Trzeba spojrzeć nieco łasawszym okiem na tandetę tych filmów. Jest jednak grom filmów „ambitnych”, które seksu używają
niby jedynie jako środka wyrazu, by opowiedzieć o skomplikowanych relacjach międzyludzkich i kryzysie egzystencjalnym. Niby, bo seks jest często tak wyeksponowany, że zapomina się o fabule. Sceny łóżkowe zawsze były dość problematyczne dla twórców, ale da się zrobić film z mocnymi
scenami jednocześnie unikając „pieprzenia dla pieprzenia” i zbyt ostentacyjnego
świecenia golizną. Tych filmów, którym się jednak nie do końca to udaje jest więcej. I nimi zajmę się w kolejnym wpisie. Póki co jedna z najidiotyczniejszych scen erotycznych w historii kina z filmu Showgirls z moim ukochanym agentem Dalem Cooperem (boskie Twin Peaks).
W zanadrzu mam jeszcze kilka ciekawostek. Kto wie, komu jest potrzebna kura przy kochaniu? ;)
Kura nie jest przy kochaniu, ale do kochania! Platonicznego, rzecz jasna.
OdpowiedzUsuńI tak najlepiej jest kochać kury. Platonicznie. Ale obawiam się, że w "Różowych flamingach" nie do końca wszystko było tak platonicznie, jakby się chciało.
OdpowiedzUsuń