Kino z seksem czy o seksie?
Są takie filmy, które mało kto widział, ale wielu o nich
słyszało. Filmy Yeti, można by rzec. Znane są głównie ze względu na szerokie
kontrowersje jakie wywoływały. Głównie lubimy je z tego względu, że można o
nich rozmawiać nie zapoznając się z treścią- chcemy czy nie chcemy, ludzie nam doniosą. Legenda narasta, choć już nikt nie
pamięta właściwie dlaczego. Von Trier i jego Nimfomanka nie byli pierwsi.
Salo, czyli 120 dni Sodomy |
Pier Paolo Pasolini był scenarzystą, dramatopisarzem, reżyserem, malarzem i poetą. Był także Włochem. Zmarł śmiercią bardzo tragiczną, nie do końca wyjaśnioną, ale przedtem zdążył nakręcić Salo, czyli 120 dni Sodomy. Ponad rok podchodziłam
do słynnego Salo - pełnego orgii, perwersji i jedzenia fekaliów. Nie pomagał mi fakt, że przedtem czytałam teksty teoretyczne Pasoliniego; był typem teoretyka, który dopasowuje rzeczywistość do swoich teorii. W końcu obejrzałam film, mając w pamięci, że odchody są zrobione z czekolady i marmolady pomarańczowej (przeczytane na filmwebie). Jeśli mam być szczera, seans zakończyłam przed czasem - totalnie znudzona.
Divine, czyli Boska z Różowych flamingów |
Dużo większe emocje (połączone z dużym zniesmaczeniem) wzbudziły we mnie Różowe
Flamingi z 1972 Johna Watersa. Film, oprócz tego, że autentycznie wciągnął mnie w fabułę,
posiada szalenie grubymi kreskami naszkicowane postaci - są kolorowe i groteskowe w przerażający sposób, jak klaun Bozo w To. Seks w ich wykonaniu ani trochę widza nie kręci. Nie
dałam rady obejrzeć całości, przyznaję się bez bicia. Jak dla mnie za dużo
jedzenie odchodów (autentycznych), za wiele odbytów oraz krwi kurczaka, który asystował
podczas kopulacji. Niestety, kurczak faktycznie został uśmiercony podczas sceny seksu,
obrazując to metaforycznie „dostał się między młot a kowadło”. John Waters czasami mnie przerasta. Legendarny Salo absolutnie wymięka przy tym klasyku kina transgresyjnego
(czyli kino przekraczające granice - głównie granice dobrego smaku, etyki,
moralności, estetyki, itd., itp.).
Sugestywny polski plakat do Ostatniego Tanga w Paryżu |
Powróćmy jednak do nieco lżejszych obrazów. Bernando Bertolucci jest autorem Ostatniego tanga w Paryżu, w którym rolę
główną zagrała najsłynniejsza kostka masła - jeżeli nie wiecie czemu akurat ta
kostka wzbudza tyle emocji zapraszam do obejrzenia filmu. Podobno scena przy
użyciu owej kostki była bardzo autentyczna. Rzekomo na Marii Schneider użyto kostki wbrew jej woli, kiedy indziej mówi się, że wcale owego masła nie użyto. Film ma swoich zwolenników, mnie trochę
zmęczył, trochę zasmucił. Ale wielkiego wrażenia nie wywarł . Brando jest znowu
Stanley Kowalskim (starym i brzuchatym) z Tramwaju
zwanego pożądaniem a Maria Schneider
z kolei jest dość nijaka. Co nie zmienia faktu, że film należy do
„klasycznego kanonu”
filmów-do-obejrzenia.
Marzyciele to
kolejne dzieło w dorobku Bertolucciego, które opiera się na przedstawieniu
kontrowersyjnej relacji seksualnej. Osobiście film cenię ze względu na
przedstawienie klimatu wiosny Paryża
1968 roku. Piękni są dla mnie ci ludzi siadający jak najbliżej ekranu, by „najczystszy obraz” dotarł do nich jako pierwszych. Bertolucci w porywający
sposób pokazuje jak dwudziestokilkulatkowie walczą, bo chcą marzyć bez szkód -
nawet jeżeli są czasem trochę pretensjonalni, to mimo wszystko dość niewinni i
szczerze zaangażowani w to co robią. A reszta filmu…reszta powinna być
milczeniem, no ale wpis jest o erotyce. Aktów będzie sporo, będą też zbliżenia
na narządy „niesforne”. Jak ktoś szuka filmu, gdzie seks jest głównym „środkiem
wyrazu” i stanowi kanwę dla psychoanalitycznego rozrysowania postaci, to
właśnie tutaj coś takiego się dzieje.
Marzyciele |
Podczas oglądania 9
songs dość łatwo może nam umknąć to, że film posiada fabułę. Po seansie może się tez nasunąć refleksja, że pornografia bywa często naprawdę męcząca.
Pomysł jest dość prosty - akty dwójki głównych bohaterów przerywane są
koncertami muzycznymi (tytułowe 9
piosenek). Lubię Franza Ferdinanda - jedyne jasne światełko w tym ciemnym
tunelu. Szkoda, że tak wątłe.
Był seks z kurą, niech będzie i z kaczką- czy raczej
Kaczorem. Kaczor Howard to komedia science-fiction z 1986 roku. Na naszą
planetę przybywa Kaczor-kosmita, który wkrótce staje przed zadaniem uratowania
Ziemi. Jak się okazuje kaczy przemysł erotyczny funkcjonuje całkiem dobrze; istnieją kacze czasopisma erotyczne a nawet kacze prezerwatywy (może wiecie,
może nie, ale kaczy penis często dorównuje długości ciała właściciela i
przybiera dość frywolne kształty). Sceny seksu międzyludzkiego nie ma,
jest jedynie zasygnalizowanie aktu. W zasadzie film nie powinien się tutaj znaleźć - erotyka
jest głównie obrazowo sugerowana, jednak kura zainspirowała mnie do tego, by
nie umniejszać zasług Kaczora.
Kaczor Howard |
Intymność musiała
się tu znaleźć. Film Patrice Chereau opowiada historię dwojga kochanków,
których poza seksem nic nie łączy. Spotykają się raz w tygodniu w pokoju
Jay’a i wiadomo, co czynią. Claire przychodzi do Jay'a, odbywa stosunek i wychodzi. Skąd przychodzi, dokąd zmierza - nie wiadomo. Bohater postanawia więc
dowiedzieć się czegoś o swojej tajemniczej kochance. Intymność to tytuł trafny na
różnych poziomach- czasem dość przewrotnych. Powiem szczerze, lubię niedopowiedzenia i grę na emocjach. Film
Intymność budowany jest na systematycznym odsłanianiu tajemnicy Claire i
narastaniu warstwy emocjonalnej, która obudowuje się wokół pary ciał głównych
bohaterów. Mark Rylance i Kerry Fox podobno uczyli się oddzielać od swoich organicznych
pojemników - szczerze wątpię, że udało się im to całkowicie (oraz ich rodzinom). Reżeyser pragnie paradoksalnie
ukazać intymność odzierając z niej aktorów. Abstrahując już od szkód
psychiczno-moralnych, którym mogli ulec aktorzy - nie jestem przekonana do pornograficznych scen w produkcjach fabularnych. Osobiście czuję dyskomfort, gdy w takiej sytuacji przedstawia mi się aktora - ograbionego z intymności. Ta transgresyjność; film fabularny - film pornograficzny zostaje przeprowadzona podobno „w imię sztuki”. Szokuje, dodaje „do fejmu” i zapewne sprawi, że nikt nie
przejdzie obojętnie. To nieco kłopotliwa ambiwalencja - z jednej strony twórcy
sprowadzają akt seksualny do czysto fizjologicznej czynności, z drugiej robią
to, by wzbudzać kontrowersje - a te mogą się pojawić jedynie wtedy, gdy zostanie poruszone ISTNIEJĄCE tabu. I poruszone zostaną emocje.
Osobiście wolę nie być
pozbawiona mojej wrażliwości, choć często wystawiam ją na dość drastyczne próby.
Dlatego też kolejny wpis poświęcę
filmom o miłości, coby poruszyć rzewniejszą stronę duszy.
Intymność |
Tak na szybko to dodałbym "Baise-moi" Virginie Despentes oraz "Irréversible" Gaspar Noé ... Pozdrawiam ...
OdpowiedzUsuńO Baise-moi wspominałam w pierwszej części wpisu, Irreversible obejrzę. Erotyka kinowa temat rzeka ;)
OdpowiedzUsuń