wtorek, 18 marca 2014

Bękarty Kina- w rytmie nazi eksploatacji

Siódmego dnia Bóg filmu stworzył kino eksploatacji. Spojrzał na swoje dzieło i stwierdził, że nie jest ono zbyt dobre. Ale ludziom i tak się podobało, choć nie do końca wypada się przyznawać. 

  

 Czemu eksploatacja, choćby i jedynie w cytacie, powraca nieustannie na ekrany? Chciałoby się rzec: To wszystko wina Tarantino! Jego "Kill Billów", "Grindhousów"
i opiewania swej wielkiej miłości do kina klasy Z. Ale to jednak nie wszystko.
Grindhouse: Death Proof
Eksploatacji nie można nie doceniać, choć można jej nie oglądać bez jakichkolwiek wyrzutów sumienia.



Kino eksploatacji jest
w gruncie rzeczy matką niezliczonych filmowych bękartów. Gdyby nie Zemsta dziwki z genialnymi piersiami Christiny Lindberg nie byłoby kina spod znaku rape and ravange, także Pluje na twój grób czy Kill Bill nie zaszczyciłyby swoją obecnością kinematografii. To eksploatacyjna estetyka kazała reżyserom przeszczepić prosto
z haitańskich legend zombie i dać życie setkom produkcji z chodzącymi trupami. Efekt jest różny, lecz zombie wciąż (powiedzmy) żyje i ma się nie najgorzej. Faster pussycat, Kill! Kill! Russa Meyera stał się kamieniem węgielnym pod Death Proof Tarantino, który rzadko kiedy zaszczyca swymi oryginalnie autorskimi pomysłami. Przykłady można by mnożyć w nieskończoność. Jednak ten wpis dotyczyć będzie podgatunków kina eksploatacji, które umarły przykryte grubą warstwą milczenia, bo zapomnieć raczej trudno.

Faster, Pussycat! Kill! Kill! 
   Nazi ekspolatacja to jeden z najobrzydliwszych bękartów kina - połączenie perwersyjnej przemocy, pornografii oraz wątków nazistowskich. Gatunek rzecz jasna znalazł bardzo wielu amatorów. Nie oszukujmy się, wszyscy choć troszkę kochamy perwersje. Nie dlatego, że wszyscy jesteśmy dewiantami, absolutnie.  Dzisiejsi psychologowie z J. Hillmanem na czele nie pozostawiają złudzeń - normalności nie ma. Normalność jest nienormalna i  każdy ma w sobie coś z wariata. Jednym to pasuje, innym niekoniecznie. Dlatego tak miło porozmawiać/popatrzeć na zwyroli oraz perwersów i po cichutku, pod kołderką, napawać się swoją normalnością. Dewiacje wywołują u zdrowych dość niezdrowe zainteresowanie. Paru ludzi kina stwierdziło, że na tym można będzie świetnie zarobić. Kilku z nich zapewne serio ceniło swoje (po)twory filmowe (dewianci podwójnie zapętleni; lubili to robić i mówić o tym  jednocześnie). Eksploatacja jest niczym Igrzyska Rzymskie, króluje tu seks, gore
i wszelkiego rodzaju wynaturzenia. A publiczność wiwatuje na stojąco. Generalnie Kaligula by się zarumienił.


Elza-wilczyca z SS
   Sztampowym przykładem kina nazi eksploatacji jest moje ulubienica Elza-wilczyca z SS z 1975 roku. Elza posiada twarz Dyanne Thorne, ale mało kto patrzy na twarzy przy takich cyckach. Tytułowa bohaterka jest komendantką w obozie hitlerowskim. Obok nieludzkich eksperymentów medycznych zajmuje się regularnym ujeżdżaniem jeńców płci męskiej. Biedny los kochanków Elzy - każdy po tej nocy zostaje pozbawiony męskości. Jednak Elza robi wszystko w imię nauki (także gwałcenie kobiet monstrualnym wibratorem odbywa się w celach badawczych) - obcięte przyrodzenia mają udowodnić wyższość rasy aryjskiej. Jeśli jednak wyższość (długość) nie może zostać obroniona kochanek zostaje pozbawiony jedynie jąder.
   Choć brzmieć to może absurdalnie, film ma wyraźnie feministyczne przesłanie
Wynik eksperymentów Elzy
To na kobietach prowadzone są wszelakie eksperymenty, ponieważ wedle doświadczenia Elzy, płeć żeńska jest dużo bardziej wytrzymała na wszelaki ból; ową odporność sprawdza
z wielkim zaangażowaniem, wypada więc jej wierzyć.
W obozie najważniejszymi postaciami są przedstawicielki płci pięknej - to od nich zależy los jeńców i rodzaj rozrywek fundowanych strażnikom. Chromy doktor nadzorujący badania prezentuje się dość marnie na tle posągowej Elzy. Podobnie z generałem SS - odstręczający jest poczynając od wachlarza zgniły zębów, na preferencjach seksualnych kończąc. Generał obiecuje Elzie, że jeżeli jej badania zostaną potwierdzone, status kobiet w hitlerowskich Niemczech wzrośnie. Niestety, nie dochodzi do emancypacji - Elza zostaje zamordowana przez pobratymca leżąc w łóżku z krwawym trupem. Tak giną hitlerowskie feministki.  Elza odradza się jednak w nieco łagodniejszym miejscu niż obóz. Choć lekko i tak nie będzie.
   W 1976 powstaje Elza-strażniczka haremu. W tych przyjemnych okolicznościach miłosnego gniazdka możemy obejrzeć sobie atlas najróżniejszych fantazji erotycznych, o których bogobojni mężowie i żony nie myślą zbyt głośno. Złagodzono sceny tortur, lecz aktorstwo oraz akcja (minimalnie zagęszczona) pozostały na podobnym poziomie co pierwowzór. Kobieta-strażniczka w muzułmańskich realiach oraz picie alkoholu przez wyznawców Islamu to dość, by nie oczekiwać za wiele. Jeżeli jednak oburza kogoś ignorancja kulturowa Kanadyjczyków przy produkcji tego sequelu, niechaj lepiej nie bierze się za trzecią część przygód jurnej Elzy.
Elza-strażniczka haremu
 Elza odradza się po raz wtóry, tym razem z czerwoną gwiazdą na czole. Tak, Elza  przetransplantowana jest na ciało Matki Rosji jako strażniczka w gułagu czternastym. Elza tym razem zostaje mianowana Syberyjską tygrysicą. W scenografię zaangażowano się nieco bardziej, można odnieść wrażenie, iż ogląda się film, choć udaje starania w odtworzeniu realiów historycznych. Nieco mniej tutaj też wulgarnej pornografii przemocy, choć absurdalność dialogów rekompensuje tę niedogodność.  Wszystko jest albo wielkie jak Matka Rosja, albo długie jak Wołga (seks, orgazm, ciało Elzy, wspaniałość Elzy i sama Elza). Pilnuje sobie Elza owego gułagu drepcąc
w butach na obcasie, zaś pod białym wdziankiem ma różowy frywolny gorsecik. Wszystko jednak bije scena siłowania na ręce - przeciwnicy zmagają się pomiędzy dwiema piłami mechanicznymi - kto przegrywa, ten przegrywa honor, dumę, no i rękę. 
   Te filmowe monstra ratuje tylko jedno - totalny i obezwładniający absurd.  Wszystko jest tu wypełnione groteską. Scenografia wygląda najczęściej jak zrobiona przez amatorski teatr gospodyń wiejskich, poziom debilizmu na każdym kroku poraża. Ilość idiotyzmów w fabule i dialogach jest tak zagęszczona, że ciężko uwierzyć, że ktokolwiek kręcił to na serio. Patyna czasu nadała tym filmom wymiar pocztówki
z przeszłości i kampowego posmaku, który cenią smakosze kiczu. Ale ktoś oglądał te bękarty na serio, bez pancerzyka dystansu - z wypiekami i emocjami. Takiej osoby raczej bym nie zaprosiła na seans we dwoje. Nie można jednak zapominać, że kino eksploatacji nie zawsze jest maksymalnie zwyrodniałe.  
Nocny portier
   Pośród totalnej miernoty (i tak za dużo słowo) można w podgatunku nazi eksploatacji odnaleźć coś w rodzaju perełki. Takimi perełkami są Charlotte Rampling i Dirk Bogarde w Nocnym portierze. W tej zepchniętej do czeluści piekielnej niszy stworzyli relację kat-ofiara podszytą nie tylko perwersją. Krucha Charlotte i męski Bogarde nie są ani śmieszni, ani wulgarni a prawdziwie przejmujący w tej dziwacznej  relacji. Oczywiście sadyzm i destrukcja są silnie wyeksponowane w filmie, jednak chemia pomiędzy dwójką aktorów aż elektryzuje
i każe śledzić rozwój znajomości byłej więźniarki i jej oprawcy. Być może to wysokie nasycenie emocjami w rysunku obu postaci bierze się z osoby reżysera-kobiety. Początki kariery pani Liliany Cavati mają zabarwienie hagiograficzno-biograficzne (Franciszek 1966, Galileusz 1969). Później coś musiało się stać z Lilianą wnioskując po Kanibalach oraz uwspółcześnionej Antygonie. Prawdopodobnie naoglądała się Pasoliniego, co rzadko dobrze się kończy. Włosi generalnie mają dość spaczone gusta. Moda na eksploatację ogarnęła Włochy absolutnie, błękitne niebo Italii jest właściwie stolicą tego gatunku. Pewien sprytny Włoch dokonał też kolejnego wskrzeszenia mojej ulubienicy Elzy.  
   Historię pewnej Grety, bardzo nikczemnej strażniczki, postanowiono jednak sprzedać jako kontynuację przygód znanej i lubianej Elzy. Powstała więc Elza, nikczemna strażniczka. Widać lepszy pijar miała Elza niż jakaś anonimowa Greta. Reżyser "dzieła" to Jesus Franco - mistrz kina zionącego lichotą i tandetą.  To co robi Franco jest w zasadzie swego rodzaju mistrzostwem w pewnej niszowej niszy. Jesus lubi kobiece ciało i trzeba mu przyznać, nie najgorzej je eksponuje. Choć owłosione lesbijki w Elzo-Grecie nie są może szczytem możliwości reżysera, ma on niejako ambicję stworzyć z kobiecego ciała osobny, ważny i soczysty temat filmów. W Lulu’s talking ass  cała akcja opiera się diaologu pomiędzy waginą a niedopieszczonym
i zazdrosnym o ekscesy tejże odbytem. Finał jest satysfakcjonujący dla obu stron toczącego się dialogu. Jesus, król cycków oraz walających się organów, ma grono swoich zagorzałych fanów. Sama podziwiam go za objętość filmografii - scrolowanie na filmwebie trwa wieki. Jednak ten reżyser ma "to coś". W jego dorobku są dzieła, które mają w sobie zapowiedz czegoś większego, niż chyba sam Franco przewidywał. Być może Wampiryczne lesbijki czy Dziewica wśród trupów nie są najbardziej stylowe, jednak surrealistyczna Venus w futrze jest nieomal na lynchowski sposób zanurzona
w oniryzmie! Film intrygujący, choć nie zawsze subtelny. Całość ubarwia Klaus Kinski - on zawsze wywołuje dreszcze, choć niekoniecznie przyjemne.
   Jesus doskonale zna to równanie, w którym seks i przemoc zawsze dadzą pieniądze. Pomimo wiecznie niskiego budżetu, umiał wyczuć w jakim kierunku tandety ludzie pójdą. Italia wydała na świat więcej "geniuszów kina eksploatacji", którzy
z pewnej nudnawej serii erotyków rodem z Francji wycisnęli kilka iskier. Ale o tym
w kolejnym wpisie z cyklu "Bękarty Kina".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz